Kolejna zima znów za nami, tu i ówdzie słychać z tego powodu westchnienia ulgi i komentarze w stylu: "Nareszcie ciepełko", ludzi w rekreacyjnych miejscach coraz więcej, i - o zgrozo - coraz więcej krótkich spodenek, rękawów i wszelkich sandałopodobnych produktów obuwniczych.
O ile widok pięknych, damskich w nic nie odzianych nóg, niewątpliwie oko cieszy, o tyle nieświadomość czyhających wśród zieleni - na górskich i nizinnych szlakach, w lasach, na łąkach ale także na terenach miejskich, a więc w parkach i ogrodach - zagrożeń, przyprawia mnie o gęsią skórę. I żeby jasne było - sam niegdyś, w ciepłe dni, jak dureń ostatni, przemierzałem te tereny w krótkich spodenkach.
Własne doświadczenia na przestrzeni ostatnich dwóch lat pozwalają mi jednak - z pełną odpowiedzialnością - stwierdzić iż:
"Seks bez zabezpieczenia, z "bułgarską" przydrożną prostytutką jest mniej ryzykowny, niż przebywanie w krótkich spodenkach na - w jakikolwiek sposób - zazielenionych terenach. Niebezpieczeństwo to wzrasta wraz z używaniem kolejnych produktów odzieżowych typu letniego - sandałów, klapek, koszulek bez lub z krótkim rękawem, a także w przypadku rezygnacji z czapki czy kapelusza z dużym rondem oraz z używania środków odstraszających komary, kleszcze i tym podobne".
Zaznaczam jednocześnie, iż jestem świadomy faktu, iż ciemnej karnacji Panie oferujące swe cielesne usługi na przydrożnych parkingach - to niekoniecznie nacja bułgarska. Celowo jednak i to w cudzysłowie używam tego terminu, albowiem obiegowa opinia, iż to Bułgarki, jest podobnie jak - tzw. powszechna wiedza o boreliozie wielce odległa od prawdy. W tym miejscu wyrażam jednocześnie mój szacunek dla wszystkich bałkańskich, wspaniałych i pięknych kobiet, skrzywdzonych przez takie schematyczne, stereotypowe myślenie.
Nie namawiam też - Boże broń - nikogo w tym miejscu ani do przydrożnego seksu, ani do przebywania na basenie w długich spodniach, czy opalania się, na wzór pań wyznania muzułmańskiego, w pełnym ubiorze.
Podkreślam także, iż reguła powyższa nie dotyczy obszarów na całej kuli ziemskiej, ale wbrew pozorom np. w wypadku podróży do Egiptu też będzie miała zastosowanie, bo Afryka, dla podróżników pod kątem zagrożeń łaskawa raczej nie jest.
Odnośnie Afryki - przypomina mi się spotkanie, u jednego z zaprzyjaźnionych producentów odzieży outdoorowej, ze znajomym podróżnikiem, który wrócił właśnie z trekkingu po mauretańskich bezdrożach.
- Jaki wynik? - zapytałem.
- Dwa do sześciu! - odpowiedział z nie ukrywaną satysfakcją.
- Gratulacje - odpowiedziałem, ciesząc się razem z nim z faktu, iż na 8 uczestników wyprawy, tylko sześciu wróciło zarażonych malarią i aż dwóch bez szwanku w tej materii.
Nie sądźcie jednocześnie, iż tylko wyprawy do egzotycznych krajów niosą za sobą podobne ryzyka. Wyjazd nad Morze Śródziemne może skończyć się leiszmaniozą, a wędrówka po Słowacji - dirofilarozą. Wakacje we włoskim Rimini, tak wśród Polaków popularnym miejscu, mogą zaowocować chikungunyą, którą w ostatnich latach odnotowano również we Francji, gdzie obserwuje się również dengę, a urlop w Rumunii - krwotoczną gorączką zachodniego Nilu. Wszystkie te wspaniałości przenoszą, z pozoru niewinne, owady!
A wracając do tematu - co z bułgarską przydrożną prostytutką? Otóż konsumowana bez zabezpieczenia, w najgorszym razie zarazi was wirusem HIV, kiłą, rzeżączką, wirusem HPV, jakąś bałkańską odmianą grzyba, czy opryszczką narządów płciowych lub innymi choróbskami wenerycznymi w łącznej ilości do 15 sztuk, które większości lekarzy są, przynajmniej ze słyszenia znane, doceniane przez nich i mniej więcej - wiadomo jak je leczyć.
A jak się do tego mają krótkie spodenki? Wypadają zdecydowanie gorzej w rankingu, i to wcale nie przez ryzyko ukąszenia przez żmiję zygzakowatą, którą coraz częściej ostatnimi czasy spotyka się nawet w przydomowych ogrodach, i o której obecności informują ostrzegawcze tablice umieszczone przy wielu szlakach turystycznych.
Krótkie spodenki bowiem, narażają was na ryzyko ukąszenia przez kleszcza, lub wyjątkowo wredną i żądną krwi jego nimfę, czyhającą na krwisty obiadek na źdźbłach traw, krzakach, gałęziach i pniach drzew, coraz częściej zainfekowaną patogenami powodującymi chorobę z Lyme (potocznie zwaną boreliozą). A cóż w tym jest takiego wielkiego? Otóż zainfekowany kleszcz, a ostatnie badania mówią także o ryzyku zarażenia chorobą z Lyme poprzez ukąszenie meszki, końskiej muchy, komara czy pchły, balującej wcześniej na sarence, zajączku czy leśnej myszce, w odróżnieniu do bułgarskiej prostytutki może wszczepić wam nie do 15, a do kilkuset patogenów, w większości jeszcze albo dobrze nie zbadanych, albo wcale nie znanych medycynie, m.in. takich jak Borellia, BLO (Bartonella Like Organism - coś podobnego do Bartonelli ale w zasadzie medycynie nie znane), Babeschia, Anaplasma, Mycoplasma Pneumoniae, Chlamydia Pneumoniae, Ehrichia, Yersinia, Francisella Tularensis, Brucella czy Rickettsia Conori.
Wyjaśniam jednocześnie, iż - było, nie było - pięknie brzmiące, wymienione wyżej egzotyczne nazwy, nie mają nic wspólnego z pięknymi obiektami płci przeciwnej, z którymi można by namiętnie obcować w jakichś południowych, ciepłych krajach przy drinku z wisienką i maleńkim parasolem dla ozdoby, choć wielu lekarzom, szczególnie specjalistom od chorób zakaźnych, udającym, że znają się na odkleszczowych chorobach, tak się pewnie kojarzą. W rzeczywistości zaś to patogeny, które zafundują wam właśnie chorobę z Lyme składającą się najczęściej z boreliozy i kilku koinfekcji, najczęściej bartonellozy, babeszjozy, mykoplazmozy i chlamydiozy czasami z tularemią, gorączką Q czy gorączką plamistą Gór Skalistych , albo odkleszczowe zapalenie mózgu czy krwotoczną gorączkę krymsko - kongijską (Krzysiu - uważaj w Kazachstanie!) i zrobią z was, wcześniejszych pasjonatów przebywania na świeżym powietrzu wśród zieleni - z wielkim udziałem lekarzy zakaźników - żywego trupa, zombie, błąkającego się między lekarzami różnych specjalności, którzy o boreliozie wiedzą mniej niż wilk o gwiazdach. Ci zaś - wynajdą wam i wmówią różne inne choróbska od stwardnienia rozsianego, Parkinsona, Alzheimera, przez nowotwory, HIV, rumień guzowaty, chorobę Meniera, reumatoidalne zapalenie stawów, choroby układu krążenia, choroby weneryczne po jakąś chorobę psychiczną. W końcu odeślą was do psychiatry, a ten - jeśli znów będziecie mieli pecha, potraktuje was jak pacjenta wyłącznie z chorobą na której się zna i rozpozna hipochondrię lub wmówi zespół internetowego lęku przed boreliozą.
Przy odrobinie szczęścia, na tej drodze krzyżowej, walcząc o swoje zdrowie, godność i zrozumienie spotkacie kogoś, kto to już podobną Gehennę przechodził i nie będzie się pukał palcem w czoło, słuchając waszych opowieści o cudach jakie wyprawia wasze ciało i umysł, tylko skieruje was do lekarza stosującego standardy ILADS w leczeniu. Wielkie szczęście spotka was, jeśli traficie pod skrzydła lekarza, który sam choruje lub chorował na chorobę z Lyme. Niestety zanim to nastąpi, lekarze zakaźnicy, w których łapska będziecie mieli pecha wpaść, usiłować będą leczyć Was wg zaleceń PTEiLCHZ (Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych), podając w zbyt małych dawkach (odpowiednich dla dzieci), nietrafione w świeżym zakażeniu antybiotyki, przez zbyt krótki okres czasu. I zafundują Wam w efekcie np. po 5 miesiącach - twierdząc wcześniej, że jesteście wyleczeni - nawrót infekcji ze zwielokrotnionymi objawami, w tym neurologicznymi, i konieczność wielomiesięcznej, intensywnej antybiotykoterapii. A wystarczyłoby mieć odrobinę organu używanego do myślenia a nie jak rycerz - łeb zakuty i gały wytrzeszczone - niczym wilk srający na pustyni, trochę otwartości i pokory i zamiast jednej tabletki dwa razy dziennie - podać pacjentowi dwie, i nie przez 5 a przez 8 tygodni. Mój przypadek i inne, z jakimi się zetknąłem pokazują, że zalecenia PTEiLCHZ, niezmienne od kilkunastu lat - mimo ogromnego, światowego postępu w metodach leczenia Choroby z Lyme - są o kant dupy rozbić, a wczesne wdrożenie standardów ILADS pozwala na uniknięcie wizyty jedną lub obiema nogami w istnym piekle.
Przyznajcie sami - możliwościom bułgarskiej przydrożnej panienki daleko do możliwości kleszcza. No chyba, że niefarta będziecie mieli dokwadratowego i trafi się wam dziewczyna, która w krótkich spodenkach na zielonej trawce oprócz standardowych klientów zaliczyła też zainfekowanego kleszcza i oprócz wenerycznego kanonu chorób przekaże wam jeszcze chorobę z Lyme. Wtedy macie całkiem przesrane, bo liczba potencjalnych patogenów rośnie np. do 325.
Taki koktajl bakcyli mocą rażenia przewyższa najnowsze wynalazki z zakresu broni biologicznej. I pojawia się całkiem nowa jednostka chorobowa, której jeszcze chyba nikt nie leczył - tiroborelioza z Sofii. Nie życzę nikomu.
Sugeruję więc - omijajcie szerokim łukiem przydrożne panienki, a udając się w plener w okresie od kwietnia do listopada, ubierajcie długie spodnie, koszule z długim rękawem, pełne, najlepiej wysokie buty, stuptuty, czapki i kapelusze, używajcie odstraszających komary, kleszcze i inne robale repelentów zawierających DEET, np. Mugga, zawierający jednocześnie olejki z citronelli i geranium, skuteczny właśnie przeciwko kleszczom, a przydatny też w dalszych wyprawach, bo odstraszający komary - przenoszące malarię, żółtą febrę, dengę, filariozę, dirofilarozę, japońskie zapalenie mózgu czy gorączkę zachodniego Nilu, muchówki - transportujące leiszmaniozę, muchy tse-tse - te od afrykańskiej śpiączki (jeden z moich pradziadków padł ich ofiarą i przespał kawał życia), meszki - infekujące onchocerkozą, pluskwiaki - transportujące chorobę Chagasa, moskity - zarażające chorobą Carriona i wreszcie wszy, pchły i pluskwy - specjalistów od wszelkiego rodzaju durów.
Nie przejmujcie się przy tym głupimi uśmiechami wędrujących obok osobników w krótkich spodenkach. Zmiękną im rurki - jak ich coś w kolano uwali. I przypomną sobie może z zazdrością wasz, ubranych w długie spodnie, obraz.
Oczywiście, biorąc pod uwagę powyższe, rozważcie też outdoorową propozycję mojej Koleżanki ze Szwecji, Lucynki. Wg niej, dla niektórych bezpieczny outdoor, to oglądanie przy otwartym oknie, w pozycji leżącej na sofie, np. kanału National Geographic.
Jeśli zdecydujecie się na inną opcję - pamiętajcie, że "Sport to mord", jak mawiał mój ponad 120 kilogramowy kolega Bawar, którego usiłowałem wyciągnąć kiedyś na rower.
Osobiście opcję z National Geographic - stosuję doraźnie, ale w pełni mnie nie zaspokaja. Krótkich spodenek - używam głównie na basenie.
Na koniec apel do płci pięknej - pokazujcie Moje Drogie, wasze nieosłonięte wdzięki, ale ograniczcie strefę ekspozycji do basenów, tarasów do opalania, betonowych pustyń, galerii w hipermarketach i centrów miast, z dala od zieleniny. W innych wypadkach - stosujcie się do moich rad, jeśli wam zdrowie i życie miłe. I nade wszystko - nie pchajcie gołego tyłka w trawę! Tylko tak można przetrwać lato i doczekać następnej, bezpiecznej zimy!
Tomasz Wieczorek
PS. Seksu z przydrożną panienką nie uprawiałem i do takiego mnie wcale nie ciągnie, a rozważania z nią związane są czysto teoretyczne. Obcowałem za to z chorobą z Lyme, przez ponad dwa lata szprycując się antybiotykami i całą masą innych specyfików. Chciałoby się powiedzieć "Chyba kurwę wykończyłem" ale muszę się Wam przyznać, że szala zwycięstwa w walce o moje zdrowie zaczęła się na moją stronę przechylać, kiedy zacząłem na intruzów w moim ciele - Borrelię Garinii i Borrelię Afzelii, patrzeć z szacunkiem. I podziwem dla jej sprytu, woli przetrwania, życia bez zastanawiania się nad sensem egzystencji i umiejętności wykorzystywania każdej nadarzającej się okazji. Trzeba mieć jaja, żeby się tak maskować, podszywać pod inne organizmy i przetrwać w skrajnych warunkach od 3300 r p.n.e. o ile nie więcej! Dowód? W ciele Oetzi'ego (zachęcam do odwiedzin w jego muzeum i pieszą wędrówkę do miejsca jego odnalezienia) niemieccy naukowcy odkryli zdolne do rozmnażania bakterie z rodzaju Borrelia. Rozumiecie? Odkryli bakterie?! Człowiek nie żyje od ok. 3300 roku przed naszą erą, czyli od 5 317 lat, wielokrotnie zamrażany - momentami do ekstremalnie niskich temperatur a krętki borrelia dają się jeszcze odkryć! Szacunek dla woli przetrwania!