Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 września 2013

INDOR TEŻ JEST DOBRY, CZYLI GOSPEL I POWRÓT DO GRY

Nie mam pojęcia dlaczego Kasia opatrzyła swojego bloga podtytułem "Proactivna sekcja pomysłów beznadziejnych", podczas gdy ja - być może zbyt późno o tym piszę, bo miało to miejsce w grudniu 2010r. - uważam jej inicjatywę w materii śpiewania gospel za genialną.
Warsztaty w Katowicach, na koniec koncert w kościele ewangelickim - kupa pięknej muzyki w nietuzinkowej oprawie i klimatycznej scenerii, a wszystko to okraszone fajnym towarzystwem - dla mnie strzał w dziesiątkę. Powrót do dawnych, bliskich mi muzycznych klimatów.


Koncert na zakończenie Warsztatów Gospel - Kościół Ewangelicki Katowice - XII 2010
Kasia i Sylwia - w zbliżeniu po prawej, ja - centralnie w środku chóru.

W tym kontekście,  a także w odniesieniu do dalszych zdarzeń, które jakoś dziwnie z mojego udziału w tym zdarzeniu wyniknęły, ośmielam się twierdzić, że indor (a w zasadzie indoor) też jest dobry i stanowi równoważącą odskocznię od preferowanego w szerszych gronach naszej grupy outdooru, czyli przebywania na świeżym powietrzu. Wiem, że znów rozczarowuję swoim sposobem dedukcji, szczególnie tych, którzy po przeczytaniu tytułu posta mieli nadzieję na relację z obchodów święta dziękczynienia w USA i odwiedzin u statystycznie przeciętnej rodziny, spożywającej w tym dniu pieczystego indyka,  zwanego także indorem. 

Mój indor poszedł dalej, powyżej opisanym zdarzeniem spod kupy rupieci wygrzebany, i przechodząc 31.12.2011r. ulicą Staromiejską w Katowicach, wstąpił - niby przypadkowo - do sklepu z instrumentami muzycznymi, gdzie doznał olśnienia, na kształt tego, którego doświadczają przeżywający miłość od pierwszego wejrzenia.
- Ta, albo żadna - powiedział, spojrzawszy na pięknie, lecz dyskretnie eksponującą swe wdzięki, smukłą i delikatnie połyskującą w promieniach zachodzącego słońca gitarę Yamaha Silent.
Chcąc - nie chcąc, musiałem mu ulec w całej rozciągłości, albowiem od wielu lat, niczym Mały Książę swej Róży, poszukiwałem takiego instrumentu, który nie budziłby we mnie żadnego dyskomfortu, wątpliwości i pozwoliłby mi tak zwyczajnie, po prostu się sobą cieszyć.

Indor idąc dalej zmobilizował mnie do powrotu do dawnego hobby, pasji tworzenia. Nie ma co ukrywać, że hibernacja miała i "ujemne i dodatnie plusy". Skupię się na tych drugich - postęp w sprzęcie jest przeogromny, oprogramowanie do tworzenia i obróbki dźwięku niesamowite, obudziłem się w innym świecie, a dawne czasy przypomina jedynie kultowy mikrofon Shure SM 58. Aranżacje - też poszły w ciekawszą stronę. Indora wygoniła też po trosze Edyta Wilk, która na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie zaśpiewała moją dawną kompozycję, do słów W.Wysockiego:



a nieco później  -  moją nową piosenkę,  już w moim towarzystwie:

 

Działam dalej, słuchaliście mnie w Korbielowie (Proactiva) i Górach Świętokrzyskich (Klub Góry - Szlaki), a jedną z najnowszych piosenek - "Wróccie do domu", poświęconą polskim zaginionym himalaistom miałem zaszczyt dedykować ostatnio Arturowi Hajzerowi, po mszy w jego intencji w katowickiej katedrze,  na spotkaniu Przyjaciół, gdzie spotkałem po wielu latach Józefa Skrzeka.


I nijak nie mogę - w powyższym kontekście - zgodzić się ani z Kasią, ani z kimkolwiek innym,  jakoby ich pomysły miałyby być w jakimkolwiek zakresie beznadziejne. Potwierdzam jedynie moje stanowisko, że z pozoru nawet beznadziejna inicjatywa, o ile nie zmierza do wyrządzenia komukolwiek krzywdy, spowodować może ciąg ciekawych zdarzeń i w efekcie okazać się rewelacyjną. Zachęcam więc wszystkich - organizujcie imprezy, wyjazdy, spotkania i cokolwiek Wam na myśl przyjdzie, bez snucia jakichkolwiek wizji i ocen wstępnych. Szkoda czasu na czekanie... Działajcie!

Pozdrawiam

Tomek